
Snu brakowało nam nie mniej niż pożywienia, może nawet więcej. Każdy coś tam miał w chlebaku, na chociaż chwilowe zaspokojenie głodu, a na sen nie było sposobu. Kiedy już doszliśmy na miejsce postoju, witaliśmy z radością zaspanych, niekiedy wystraszonych mieszkańców wsi. U nich mogliśmy się bezpiecznie przespać. Ludność wiejska nie szczędziła nam jedzenia, a już szczególnie kobiety dbały o mnie, jako najmłodszego. Brała je zwykła ludzka litość i matczyny stosunek do dziecka.
Kiedy odpoczywaliśmy w Onżadowie (gdzie powstał później nasz polowy szpital partyzancki), a nasza pracownia krawiecka była usytuowana we młynie pana Brzozowskiego, uszyto mi mundur. Czapkę dopasowano, ale i ona była zbyt duża trzymając się na uszach. Tam otrzymałem pseudonim „Jureczek”, ale partyzanci powszechnie nazywali mnie „Groszek”.